Zdaniem Teresy Januchty

 

Eurokultura

      Od kiedy weszliśmy do Europy, staramy się wszelkimi sposobami udowodnić sobie i światu jacy to jesteśmy europejscy. Mamy więc „eurobanki”, „euroshopy”, „eurokioski” a nawet „eurofirany”, o czym dowiedziałam się niedawno stojąc na przystanku autobusowym obok marketu „BLACK RED WHITE”.

Angloizmy rozpanoszyły się w codziennym życiu, w polskiej mowie, w nazwach, napisach. Już małe dziecko wie, że jest „weekend” zamiast odpoczynku sobotnio-niedzielnego, „sorry” zamiast „przepraszam”, że coś jest „good” lub po prostu OK.  Zwłaszcza młodzież chce być „trendy”, więc na ulicach słyszymy mieszaninę uczniowskiego żargonu emanującego skrótowcami typu: „spoko”, „nara” i angielskich słówek.

A niech tam! Kijem Wisły nie zawrócisz, jak mawiał mój ojciec w sytuacjach, na które nie miał wpływu. Są zresztą w naszym potocznym języku rzeczy gorsze niż angloizmy. Na ulicach, w środkach komunikacji publicznej, a nawet – o zgrozo! – w mediach natykamy się nagminnie na wulgaryzmy. Wprawdzie w radiu czy telewizji w miejscu niecenzuralnego słowa odzywa się brzęczek, ale częstotliwość jego pojawiania się daje wiele do myślenia. Szkolne wyrostki podczas zabaw w parku czy na boisku używają słówek na „k”, „ch” lub „p” jak przecinka w zdaniu, sądząc zapewne, że przydaje im to dorosłości i powagi.

Cóż, w męskich skupiskach np. w wojsku przekleństwa od lat były czymś naturalnym. W ustach dziewczyn wciąż jednak szokują. Zdziwiłam się niezmiernie, słysząc je z ust pewnej ładnej, zgrabnej i elegancko ubranej panienki. Zwróciłam już na nią uwagę, kiedy wsiadała do tramwaju. Pomyślałam: No i kto by pomyślał, że to Polka. Wygląda jakby wyszła z paryskiego domu mody. Kiedy jednak otworzyła usta, czar prysł. Podczas rozmowy z koleżanką sypały się słowa, od których więdły uszy. Rynsztok!

Europeizacja naszego kraju przyniosła nie tylko złe rzeczy. Powiedziałabym nawet, że więcej jest  dobrych. Na przykład ochrona środowiska, segregacja śmieci. Polacy kochają przyrodę. Najbardziej tę w pobliżu, we własnym ogródku. Tę dalszą też, bo do lasu można pójść na grzyby, w jeziorze popływać, złowić rybę. Ale niekoniecznie pamiętają, że trzeba tam zostawić po sobie porządek. Nie brakuje więc „pamiątek” po weekendowych turystach w postaci puszek po piwie, butelek, papierów, toreb foliowych itp. Ba, są miejsca, w których można się natknąć na całe hałdy odpadów budowlanych, starych mebli, a nawet pojazdów. Bo to tańsze i mniej kłopotliwe niż wywożenie ich na legalne wysypisko.

Kochamy też zwierzęta, a jakże! W przeciętnym miejskim bloku niewiele jest mieszkań, w których nie ma jakiegoś zwierzaka. Wystarczy popatrzeć rano lub wieczorem na spacerowiczów z pieskami różnej maści. Albo nawet nie, o ich licznej populacji świadczą już pozostawione na trawnikach i chodnikach odchody. I nie pomagają napisy, ostrzeżenia i straszenie przez strażników miejskich mandatami. 

W wielu domach, nie bez wpływu szkolnej edukacji ekologicznei, segreguje się śmieci. Obok kontenerów stoją osobne pojemniki na szkło, plastik i makulaturę. Coraz więcej ludzi z nich korzysta. Są jednak przypadki, że ładuje się potem wszystko do jednej śmieciarki, bo w jakiejś gminie zabrakło środków na kontynuację segregacji podczas transportu. Paradoks? Wcale nie taki odosobniony.

Coraz więcej mamy dobrych dróg. Co prawda nie wszystkie plany związane z budową autostrad udało się zrealizować, ale postęp w tej dziedzinie jest widoczny gołym okiem. Jadąc autostradą, można się zatrzymać na przydrożnym parkingu, wypić kawę, zrelaksować się, skorzystać z przyzwoitej toalety. Jednak z dala od tras szybkiego ruchu trudno spotkać szalet, do którego można wejść bez obrzydzenia. Trudno zatem się dziwić, że wokół leśnych parkingów, zwłaszcza tych dzikich, nieoznakowanych, masowo kwitną „papierzaki”. Tak, toalety, a raczej ich brak to nasz wstydliwy problem narodowy. Ale i pod tym względem zaczyna się zmieniać na lepsze. Póki co, bywa, że sytuację ratują „ToiTojki”.

Jednak nie wszystko co polskie jest od razu „be”. Cudzoziemcy chwalą nie tylko urodę polskich dziewczyn, ale i nasze jadło: wędliny, narodowe potrawy oraz pieczywo.  Kto spędził jakiś czas w Holandii, Wielkiej Brytanii czy w innym kraju, szybko zatęsknił za naszym zwykłym pszenno-żytnim chlebem bez konserwantów i ulepszaczy powodujących długoterminową przydatność do spożycia.  Trudno zatem rozstrzygnąć,  czy rację ma Pascal z reklamy, który twierdzi, iż kuchnia polska potrzebuje odrobiny europejskości, czy też Okrasa mówiący, że to Europa potrzebuje nieco polskości.

Podobnie jest z kulturą. Trzeba korzystać z tego co dobre, nie rezygnując z polskich sprawdzonych wzorców uświęconych tradycją. Nie przyjmować jednak wszystkiego bezkrytycznie. We wszystkim zachować umiar i przyzwoitość.

Teresa Januchta
zdjęcie: ZLP OP