Profesor Tadeusz Zgółka o poezji Dominika Górnego

Czytanie od tyłu,
czyli odrywanie ramy od płótna.

Szkic o twórczości Dominika Górnego

         Zadanie napisania wstępu do kolejnego tomu Dominika Górnego jest pozornie proste. Przede wszystkim dlatego, że Autora nie muszę przedstawiać. W jego dorobku jest to bowiem kolejny tom poetycki, zatem jest to znany i uznany poeta. Ponadto jego warsztat poetycki jest co najmniej tak ustabilizowany, jak jego postać w polskim (i nie tylko polskim) krajobrazie kulturowym. Nie tylko polskim – albowiem jego twórczość jest znana poza naszym krajem z tłumaczeń na kilkanaście języków. A nie tylko w pejzażu literackim dlatego, że jest to postać renesansowa z punktu widzenia ról, jakie pełni i do jakich pełnienia się podejmuje. Czuję się zatem zwolniony z obowiązku prezentowania Poety.

Natomiast trudność postrzegam gdzie indziej. Poezja Dominika Górnego jest bowiem trudna w odbiorze. Przeznaczona jest ona dla czytelnika wnikliwego. A może nawet wnikliwego na swój sposób: wprawnego w czytaniu szyfru poetyckiego. W swoim czasie Halina Kurkowska – językoznawczyni – napisała swój esej o polszczyźnie ludzi myślących. Niedawno zwrócono uwagę na to, że takie określenie ma charakter… wykluczający. Co bowiem począć z tymi mniej myślącymi albo z tymi, którzy myślą inaczej?

Tom zawiera kilkadziesiąt wierszy mieszczących się w kategorii poezja liryczna. Nie jest to jednak liryka skoncentrowana na jakimś jednolitym obszarze tematycznym, takim jak np. poezja miłosna, patriotyczna, poezja o poezji itp. Najbliżej tym wierszom do tej trzeciej tu wymienionej kategorii, bowiem Autor prezentuje swoją wizję otaczającego go świata. Liryka jest zatem osobista, nastawiona na poszukiwanie sposobów opisywania swojej, niemal prywatnej wizji tego, co nas wszystkich otacza, a czego nie postrzegamy bez pomocy języka poetyckiego, nasyconego środkami podpowiadanymi nam przez poetyckość.

Aby czytać wiersze pomieszczone w tym zbiorze konieczna jest zatem wrażliwość na słowo, zwłaszcza na słowo uwikłane w konteksty codzienności. Równie konieczne jest spojrzenie na te uwikłania okiem krytycznym, podążającym za Autorem po to, aby dostrzec możliwość zastąpienia kontekstów – jak by powiedział językoznawca – frazemów konstrukcjami odnowionymi, odświeżonymi.

Stąd tytuł mojego wstępu, a zwłaszcza jego druga część. Przywykliśmy bowiem odrywać płótno (malarskie) od ramy czy blejtramu, a D. Górny odwraca ten porządek i mówi na przekór. W pewnym sensie więc każe nam czytać od tyłu, może nawet wspak. Ale to czytanie od tyłu wymaga wrażliwości na utarte schematy nie tylko mówienia, używania języka i jego słów. Nauczyliśmy się nie tylko języka, ale i myślenia jego utartymi ścieżkami.

Oto kilka przykładów zaczerpniętych z wierszy tego tomu:

 Wolność – symbol

pod którym klęczą pomniki (Zamek odszyfrowany)

 

Jakim żądłem

nie wydobyć jadu

z następnego pytania (Oswajanie pszczoły)

 

Jaką ciszą powtórzyć echo

jeśli tchnienie bliskiej osoby

to niemy krzyk (Na pohybel)

 

Zakręca kurek

fontanna (Latawce wolne od sznurka)

 

Tym razem papier

nie poparzy ognia (jak wyżej).

Wszak wszyscy klękamy pod pomnikami, wszyscy wiemy, że żądło wprowadza do ciała jad, echo powtarza dźwięk, mogę zakręcić kurek wody w fontannie, a ogień spala papier. Nie na odwrót! A może jednak warto się zastanowić.

W poezji D. Górnego świat bywa – jak widać – szczególny, zaskakujący. Nie zawsze jest tak prosto, że odwracamy jego ustabilizowany porządek. Ulubionym chwytem poetyckim Poety jest bowiem figura zwana w retoryce – poniekąd i w poetyce – solecyzmem. Najprościej mówiąc jest to zbudowanie językowej konstrukcji na przekór, ale niekoniecznie na odwrót. Oto przykłady:

 Śliwki idą w mundurkach

do pierwszej klasy (Prawo do przemijania)

 

Łydka zapałki (Atmosfera pragnień. Fotoplastykon)

 

Ciekawość zajrzenia

pod halkę taśmy filmowej (Kwadrans dłuższy od piętnastu minut.

Negocjacje z superego)

 

Sufit przecieka

Leci z niego manna (Nie podglądaj wyłącznie własnego zegarka)

 

Piszczałki

w kolejce po świeże bułki…

…nie do spowiedzi (Odrywanie ramy od płótna).

Nietrudno się domyślić, jaki wyraz powinien zostać użyty w „zwykłym” zdaniu. Czasem solecyzm przybiera skrajną postać paradoksu, na przykład w tytułowym dla całego tomu wierszu Kwadrans dłuższy od piętnastu minut, czy Jeśli raj, to nie ogród (Prawo do przemijania). Bywają jednak połączenia znacznie trudniejsze do odczytania, na przykład:

 Zima w śniegu nieretoryczna

 
Winogrona zielone w temacie

(oba z wiersza Zew utajonego marzenia).

 

Kiedy mantra wyzwań

w poziomie (Drabina światła)

 

Czuła apokalipsa (Nie podglądaj wyłącznie własnego zegarka)

 

Gesty wykradają pióra

witrażom Czajkowskiego (Pasjans na wiatr i zimę cienia).

 

I jeszcze jedna właściwość poezji Dominika Górnego. To swoiste zabawy słowem, do których nas czytelników zachęca. Oto kilka przykładów:

 W porze takiej jak ta

czyjaś wina miesza się z winem

wytrawnym jak grzech

popełniony z rozmysłem (Parafraza konieczności)

 

Księżyc po swojemu

księżycuje (Widok z mojego okna)

 

Nie było przetargu

tylko targ i przeciąg (Rekonesans)

 

chleb – pomylić go z pochlebstwem (Hip hop na wieży ratuszowej)

 

Para frazpojedna się w parafrazę (Kadry odchodzącej epoki)

Dość przykładów. Te przytoczone dobitnie świadczą o tym, czym jest dla Dominika Górnego poezja. To oczywiste: sztuką słowa. Ale nie słowa pięknie brzmiącego – zrytmizowanego, zrymowanego. Słowa mają się układać według ich znaczeń, sensów, podobieństw. Wszyscy to przeczuwamy. Trzeba jednak poety, abyśmy dłużej się zatrzymali na słowie znaczącym, codziennie spotykanym, ale niepodejrzewanym o to, co może się za nim albo pod nim kryć. I temu służy (ta) poezja.

 

prof. Tadeusz Zgółka