Wiersze zamiast łez

Junikowskie kwatery poetów

Tadeusza Stirmera poznałem w środowisku  internetowym. Przez kilka lat byliśmy wirtualnie blisko siebie, publikując wiersze i komentarze na portalu literackim Liternet. Userami byli tam prawie wszyscy możni poezji polskiej z  Konradem Górą i Mirką Szychowiak na czele. Wymieniłem zaledwie dwa nzwiska, a była tam przecież plejada poetyckich gwiazd. Korzystaliśmy z tych kontaktów wiedząc, że lepszych warsztatów poetyckich nie znajdziemy. Wcześniej takim miejscem była Nieszuflada, potem wspomniany Liternet, gdzie Tadeusz znalazł więcej zwolenników dla swojej poezji, aniżeli w środowsku poznańskim. Co ciekawe, nasz kontakt wirtualny przerodził się w przyjaźń mocno platoniczną, bo jak dotąd, nigdy nie mieliśmy okazji podać sobie ręki. Dopiero podczas spotkania autorskiego lubelskiego poety Grzegorza Jędrka, które prowadził Jakub Sajkowski, Tadeusz podał mi dłoń i odtąd nasze kontakty były coraz częstsze.  Nasze kolejne spotkanie miało miejsce w Ogrodzie Botanicznym, podczas spotkania z poetami – Kaliną Izabelą Zioła i Tomaszem Kruczkiem. To był rok 2013,  pod koniec którego, zostałem członkiem Oddziału ZLP w Poznaniu. 

Tadeusz był i jest poetą dużego formatu, wydał kilka znaczących tomów poezji, jednak nie miał szczęścia do nagród i wyróżnień. A zasługiwał na nie, jak mało kto. Bardzo liczył na nagrodę im. Milczewskiego Bruno, ale musiał  pogodzić się z faktem, że ten laur otrzymały ex aequo, nieoczekiwanie dwie poznańskie poetki.  Tadeusz bardzo przeżywał ten fakt, ponieważ liczył, że w końcu jego twórczość zostanie dostrzeżona.

Latem, 2014 r. wybrałem się z poznańskimi poetami na junikowski cmentarz, aby uczcić trzydziestą rocznicę śmierci Andrzeja Babińskiego. Po drodze zboczyłem do kwatery, gdzie w rodzinnym grobowcu spoczywa Tadeusz. Miałem przy sobie monetę pięciozłotową – mój dług wobec niego, który stanowiła pożyczka na parkomat w centrum miasta. Nie zdążyłem oddać, ale uświadomiłem sobie, że mam wobec niego większy dług, dług wdzięczności za pochylanie się nad moimi wierszami i za wiersze, które dedykował mojej osobie. 

Tamtego dnia – 14 stycznia wieczorem, wracałem do domu po trudnym zabiegu okulistycznym, dużo nie brakowało a straciłbym oko, w tym czasie odszedł Tadeusz, a następnego dnia rano, dotarła do mnie wiadomość, że dzień wcześniej odszedł Marek Kośmider. Tak jak wcześniej wyrokował, że – umrze w dniu swoich urodzin. Nie dawałem temu wiary, podczas opłatka wigilijnego w Dąbrówce, kiedy to poruszał się niespodziewanie bez pomocy kul. Jego doczesne szczątki pochowano na cmentarzu w Wągrowcu w… dniu jego urodzin. 

Dzisiaj  mogę powiedzieć, że Nasz człowiek jest wszędzie, w piątek zapalę w oknie dwa znicze.  Symboliczne jak psalmy Marka, symboliczne jak kielnia Tadeusza.  /JBZ/